Po 30 latach pracy przy Wrzesińskiej 25, Roman Szterba rozstał się z funkcją kierownika startu i przeszedł na zasłużoną sportową emeryturę. Pożegnał się w blasku fleszy i przy pełnych światłach gnieźnieńskiego stadionu, tuż przed wieczornym spotkaniem Start – Apator kończącym ligowy sezon w Polsce. Sceneria była wyjątkowa, bo Start opuściła wyjątkowa osoba. Co do tego nie ma raczej wątpliwości, bo nikt przed nim, ani założę się po nim, nie spędzi tylu lat w gnieźnieńskim klubie.
Trudno dziś jeszcze wyobrazić sobie kogoś innego, niż pana Romka na linii startu. Nie może być jednak inaczej, skoro ten nad wyraz skromny i skupiony na swojej pracy człowiek, spędził na torze aż trzy dekady i zapisał w sportowym CV ponad 600 spotkań, co przekłada się na 9000 wyścigów. Gdyby nie wprowadzone niedawno przepisy, kto wie, czy nie kusiłoby go aby jeszcze być częścią żużlowego show. Z drugiej strony jak nam mówi, nie chce puszczać startów trzem pokoleniom zawodników. – Oskar Fajfer mnie namawiał, abym jeszcze został, na co ja mówię: człowieku, twojego ojca puszczałem, ciebie i mam jeszcze może twojego syna? Trzy pokolenia? Nie ma opcji – śmieje się.
Przygoda Romana Szterby zaczyna się od Spółdzielni Metalowców. Tam pracowało swego czasu mnóstwo zawodników jak m.in. Pogorzelski, Ryczkowski czy Maćkowiak. Była więc i nauka i pierwsze kontakty. Sam miał zakusy aby wsiąść na żużlową maszynę, ale nie wszystko potoczyło nie tak jakby chciał, więc ostatecznie spróbował swoich sił w innym sporcie motorowym. – W moim roczniku byli wówczas ci, których wszyscy doskonale pamiętamy: Kaczmarek, Kujawski, Puk. Nie wszystko wtedy poszło po mojej myśli, więc ostatecznie wylądowałem na motocrossie, gdzie trochę pojeździłem. Tam poznałem kolejne osoby, które za akceptacją Mariana Siepaka wciągnęły mnie do Startu – kontynuuje.
Przez 30 lat żużlowej przygody Szterba obserwuje z bliska największe gwiazdy światowego speedwaya. Jednych podziwia, jednych chce jak najszybciej wypuścić i najchętniej nie oglądać wcale. Tytuły i wcześniejsze dokonania zupełnie się nie liczyły, bo pod taśmę czasem podjeżdżali prawdziwi gentelmani, lub zwykli cwaniacy. – Taki Śp. Rafal Kurmański, super facet. Zawsze gdy podjeżdżał pod taśmę potrafił spod kasku powiedzieć: Dzień Dobry panie Romanie. I mamy takich ancymonów jak Hans Andersen, czy Paweł Hlib. Ten pierwszy był po prostu bezczelny. Potrafił podjechać i powiedzieć do mnie „Spier… stąd”. Na co ja mu: ustawiaj się bo ci za chwile….Dostało mi się nawet kiedyś za to od sędziego, który słyszał tylko to co ja mówiłem, a nie jak zwracał się do mnie zawodnik. Z kolei z miłych chwil wspominam wiele spotkań po meczach z zawodnikami. Tacy Gollobowie to byli wspaniali ludzie. Nie zapomnę jak po jednej młodzieżówce zdobyli oboje puchary. Tomek i Jacek trzymają w ręce te puchary i w tym samym momencie pod podium podjeżdża matka z dzieckiem na wózku inwalidzkim. Podeszli do niej i zostawili temu dzieciakowi obie nagrody, a ten był w takim szoku, że pewnie długo nie mógł w to uwierzyć. Tego nie zapomnę do końca życia – wspomina dalej.
Roman Szterba był szanowany także z innego powodu. Każdy wiedział, że wszelkie próby kombinatorstwa, czy wręcz próba wpływania na niego, by stworzył lepsze warunki na starcie dla jakiegoś konkretnego zawodnika, nie miały sensu. – Zawsze wszystkich traktowałem równo i skłamałbym gdybym nie twierdził, że wiele lat temu nie było nacisków, aby „coś tam” zrobić na starcie, aby naszym było dobrze. Nie było takiej opcji. Dzięki temu mam do dziś kontakt z takimi zawodnikami jak Robert Sawina, Jacek Krzyżaniak, Jankiem Krzystyniakiem i wieloma innymi. Długo by o tym wszystkim opowiadać, a najlepiej napisać książkę.
W naszej rozmowie nie mogło także zabraknąć wątku, który od pewnego czasu wywołuje tyle kontrowersji w żużlowym środowisku. Skrupulatne podejście arbitrów do kwestii procedury startowej psuje czasem pewien element widowiska. Zawodnicy z błyskawicznym refleksem są często karani, a kombinatorom uchodzą lotne starty płazem. Słusznie? – W pełni się zgadzam. W pewnym sensie miałem już powoli dosyć, z uwagi na te wszystkie nowinki techniczne. Słuchawki, kontrowersyjne starty, tutaj trzeba mieć porównanie z tym co było lata temu. Zawodnik mógł się ruszać, ale jeśli nie wjechał w taśmę to startował. Teraz sędziowie non stop coś do słuchawek mówią. Cofnij się 5 cm, podjedź 2 cm, przesuń się w prawo, w lewo. Stało się to więc i nerwowe i irytujące w pewnym sensie – dodaje Szterba.
Kto zatem teraz przejmie stery Marshalla przy W25? Pełne uprawnienia mają w tej chwili aż trzy osoby: Krzysztof Adamkiewicz, Grzegorz Kuchciński i Mariusz Wesołowski. Ktoś z nich będzie najprawdopodobniej podprowadzał zawodników od kolejnego sezonu.
0 komentarzy