– Wóz, albo przewóz, co ja mam do stracenia? – mówi nam Ernest Koza. Zawodnik czerwono-czarnych jest na razie totalnie pogubiony i wcale tego nie kryje. Ma zamiar pójść va banque, aby zacząć solidnie punktować.
– Nic mi nie idzie w tej chwili – mówi nam żużlowiec Aforti Startu, Ernest Koza. Zawodnik miewa na razie tylko przebłyski na torze i zamiast z rywalami, od początku sezonu walczy bardziej z sobą i swoimi motocyklami. To na nie wskazuje, jako główny powód słabej dyspozycji. Zapowiada więc rewolucję, podobnie zresztą jak ostatnio Antonio Lindbaeck. Jemu akurat wyszło to na dobre, może więc uda się i Ernestowi. – Zawsze miałem dobre starty, to mi akurat pasowało, a teraz jest tragedia – zwierza się nam. – Nie mam ani wyjścia spod taśmy, ani dystansu. Nie wiem co jest i jestem na razie zagubiony. Szukamy intensywnie, dużo trenuję w Gnieźnie i w Tarnowie i tutaj nie mam sobie nic do zarzucenia. Ale sprzęt jak nie jechał, tak nie jedzie. W sumie to jestem zły, bo wydałem naprawdę kupę pieniędzy na nowe silniki i one zawodzą. Postanowiłem więc pójść va banque i zmieniam dużo od następnego meczu. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale wracam m.in. do starej jednostki z której kiedyś byłem zadowolony. Wóz albo przewóz, a co ja mam do stracenia teraz?
Po dobrym występie w meczu z Landshut Zbyszka Sucheckiego, Ernest Koza czuje już jego oddech na plecach. Wie, że może wylecieć ze składu i szczerze opisuje swoją sytuację, oraz… sytuację menagera Błażeja Skrzeszewskiego. – Oczywiście, że mam świadomość, że Zbyszek Suchecki może mnie wygryźć ze składu. W ostatnim meczu przecież jechał pięknie i ze startu i na dystansie. Od razu powiem, że nawet nie będę miał pretensji, bo rozumiem całą sytuację. Zresztą jestem bardzo wdzięczny naszemu menagerowi Błażejowi, że wierzył i wierzy we mnie, a ja nie do końca się odwdzięczam. Jest trochę biedny, bo przecież także przeze mnie obrywa ostatnio od kibiców, że nie wystawia Philipa. Jakbym jechał dobrze, tego by nie było – kończy.
0 komentarzy