Start wraca z Łotwy w minorowych nastrojach, jest jednak ktoś, kto po ostatnim biegu miał prawo się cieszyć. Kevin Woelbert udowodnił, że premierowy mecz w Gnieźnie był wypadkiem przy pracy. Teraz dziękuje klubowi, że od razu go nie skreślił.
Teren w Dyneburgu zawsze i dla każdego jest niewygodny. Nie ma znaczenia, czy Łotysze ścigają się o najwyższe cele, czy bawią się tym sportem, bo co roku udowadniają ogromne serce do walki. Dziś Puodżuks, Kołodinski i spółka problem mieli głównie z jednym rywalem – Kevinem Woelbertem.
Niemiec był wersją 3.0 samego siebie z inauguracji sezonu. Szybko uporał się z problemami, które męczyły go w Gnieźnie i dziś pokazał swój niemały potencjał. W rozmowie z naszym portalem przyznał, że wykorzystał przerwę skutecznie, jest przy tym wdzięczny działaczom za zaufanie, po tak złym występie na własnym torze. – Na wstępie chciałbym podziękować zarówno sztabowi Startu, ale i kibicom za zaufanie i słowa wsparcia. Wiem, że mieli prawo mieć do mnie pretensje i rozumiem to. Dziś już mogłem pokazać swój potencjał, bo wszystko zagrało o niebo lepiej. Nie siedziałem w domu, ale pracowałem nad tym, aby poprawić w sprzęcie drobiazgi, trochę też protestowaliśmy i to wszystko przyniosło dziś rezultat. Jestem pewien, że teraz wszystko pójdzie już w dobrą stronę – twierdzi Niemiec.
0 komentarzy