Zawodnicy Orła Gniezno wrócili z Antypodów z kilkoma medalami, nie wróciły za to ich rowery. Dziś o dwóch kółkach speedrowerzystów, które zostały na stałe w Australii. Dlaczego?
To były niezwykle udane dla gnieźnian australijskie mistrzostwa świata. Z pucharami wrócili Mikołaj Menz, Arek Graczyk, a także występujący w TSŻ Toruń, Arek Szymański. Forma, którą zbudowali na najważniejszą tegoroczną imprezę okazała się idealna, rewelacyjnie spisały się także ich rowery. Mistrzowski sprzęt nie wrócił jednak do Gniezna i nie będzie pamiątką dla nich samych. Co się z nimi stało?
O ile transport na drugi koniec świata już był obarczony dużymi kosztami i niemal nie łapał się na limit linii lotniczych. ich powrót okazał się już niemożliwy. – Wiedzieliśmy, że nasz bagaż w pierwszą stronę był już „na styku”, to w drugą stronę nie było opcji, by je zabrać do domu. Puchary, pamiątki które zabraliśmy stamtąd okazały się kluczowe i rowery nie zmieściłyby się w bagażu rejestrowanym. Nie ukrywam, że mi było osobiście żal, ale musiałem się z tym pogodzić – zdradził nam Paweł Kozłowski.
Co zatem stało się z rowerami, które powiozły Orły do medali? Nie zostawili ich na lotnisku, a… zaoferowali miejscowym. Ze zbytem nie było problemu. – Polak zaradnym jest, więc musieliśmy znaleźć chętnych na sprzęt, a to odblokowało nam kilogramy, które mogliśmy zabrać do samolotu. W Australii nie ma takiej manufaktury rowerowej jak u nas i chcąc się ścigać, większość i tak sprowadza ramy z Europy. Wielu zawodników z Australii używa polskich ram, więc sprzedaż to była tylko kwestia ceny. My dobiliśmy targu i pożegnaliśmy się ze sprzętem, który powiózł nas do medali – kończy „Kozi”
0 komentarzy