Dziś trzecia i ostatnia część materiału, którego bohaterem jest Mariusz Wesołowski. Postać wcielającą się w maskotkę Startu Gniezno, opowiedziała nam kilka najbardziej szalonych historii, które spotkały ją na stadionie przy Wrzesińskiej. Kończymy wspomnieniami z pamiętnego meczu z lubelskimi „Koziołkami”. Reszty szukajcie na naszej stronie.
Od siedemnastu lat wciela się w postać „Orzełka” i chyba nie ma kibica, który nie kojarzył by „Wesołego”. To on rozbawia najmłodszych, zagrzewa do dopingu kibiców, jest wulkanem energii i pomysłów. NIektóre z nich doprowadziły go do niecodziennych historii, które po raz pierwszy zdradza na naszych łamach. Dziś mecz – historia, po którym stadion w Gnieźnie oszalał, a o fecie na Rynku z udziałem tysięcy kibiców, wspomina się do dziś. Mariusz Wesołowski ma także jedno osobiste wspomnienie, które wywołuje u niego do dziś dreszczyk emocji. Mowa będzie o „Skoku do Ekstraligi”.
Nie ma kibica, który na samą myśl o dacie 16 września 2012, nie miałby rumieńców na polikach. Emocje na torze to jedno, nie mniej działo się poza nim. Po zwycięstwie w rewanżu, zawodnicy triumfalnie zaprezentowali zdobyty puchar I ligi jadąc na specjalnej platformie potężnej ciężarówki. strumieniami lał się szampan, a jadąca wraz nimi Miss Polonia zgubiła koronę, która upadła na tor. Swój akcent zaplanował także „Wesoły”.
Wymyślił on skok motocyklem crossowym, na specjalnie skonstruowanej rampie. Miał wpaść w powietrzu w bramę z kartonu, z okolicznościowym napisem. Cud, że nikomu nic się nie stało. – Nigdy w życiu bym tego już nie powtórzył. To było czyste wariactwo i szczęście, że nikomu krzywdy nie zrobiłem – zaczął swoją opowieść. – Mieliśmy jakąś próbę wcześniej, przygotowałem się do skoku, nie wszystko jednak przewidziałem. Trenując, nie miałem założonego przebrania Orła, ustawiliśmy wysokość tej bramy, a miałem to zrobić w stroju, który mnie skrępował. Gdy przyszło do meczu, miałem już na sobie pełne przebranie. Bramę, którą miałem rozbić trzymały bodajże Ewa i Dagmara. Jak wsiadłem na motor, okazało się, że nic nie widzę! Opadła mi głowa Orła, zasłoniła oczy, nie mogłem jej poprawić, bo przecież musiałem trzymać kierownicę. Zgasło mi światło kompletnie i nie wiedziałem co robić. Powinienem nie ruszać, zrzucić nawet to nakrycie, aby wykonać to bezpiecznie. Jednak jeśli widzisz pełen stadion, a wtedy nie było wolnego miejsca, to głowa tobie buzuje. Wcisnąłem gaz, pomyślałem „niech się dzieje” i poleciałem z tej rampy. Czułem, że w nią trafiłem i to już był sukces. Udało się perfekcyjnie! Nie było to jednak mądre, bo zanim dojechałem do rampy, miałem do pokonania niemal pół prostej. Mogłem w tych ludzi wlecieć, coś im i sobie zrobić. A rampa sama w sobie też nie była taka mała. Dramat!
fot. Radio Poznań
0 komentarzy