– To dla mnie ostatnia deska ratunku – mówi nam Ernest Koza, który na mecz z ROW-em ściąga nową jednostkę. Zwierzył się nam, że nie trafił w tym roku z silnikami, które zawodzą go na całej linii. Zainwestował sporo pieniędzy, które na razie poszły w błoto.

Jeśli mamy liczyć na dobry wynik w jutrzejszym meczu z ROW-em, swoje punkty musi dołożyć Ernest Koza. Zawodnik nie jedzie tak jak wszyscy sobie wyobrażali, dlatego w jutrzejszym meczu stawia już wszystko na ostatnia kartę. Przyjeżdża do Gniezna z nowym silnikiem, który ma nadzieję, powiezie go do dobrych rezultatów. – Plan jakiś mam, aby zmienić ta fatalną sytuację. Zmieniam tunera i silnik i jeśli to nie zagra, to już nie będę miał innego pomysłu. Jeździłem do szóstej kolejki na trzech różnych silnikach i efekt był taki, jaki wszyscy widzieli. Jeden w miarę pasował, ale wrócił po serwisie i kompletnie się zmienił. Zainwestowałem sporo pieniędzy w nowe jednostki Petera Johnsa, które okazały się niewypałem. Nie mogę z nimi dojść do ładu, więc trzeba coś zmienić. Jestem zmęczony ta sytuacją, bo ta żonglerka do niczego nie prowadzi. Była na szczęście teraz przerwa i zdążyłem odpocząć psychicznie. To mi było potrzebne, bo byłem trochę podłamany. Cieszę się, że przyjeżdżam na zawody z nowym silnikiem i liczę, że w końcu zakończę mecz z dobrym wynikiem. 

Koza nie ukrywa, że jest totalnie rozczarowany swoimi wynikami. To dla niego koszmarny sezon, najgorszy w karierze. – To jest bardzo dalekie od tego na co liczyłem. To dla mnie ostatnia deska ratunku i zdaję sobie z tego sprawę. Nie miałem jeszcze tak złego sezonu w całej karierze od wieku juniora.