Jak bardzo różni się prowadzenie firmy od zarządzania klubem sportowym – właśnie widzimy. Jak bardzo nieodpowiedzialny pomysł przeradza się w komedię pomyłek – właśnie widzimy. Zarząd klubu zbiera niesamowite cięgi, a Start stał się w ciągu 24h pośmiewiskiem żużlowej Polski.
Jeśli kabaret w żużlu naprawdę istnieje, to właśnie obejrzeliśmy jego podwójny akt. Widownia była naprawdę spora, sporo się też o nim mówi, więc teoretycznie reżyser powinien mieć powody do zadowolenia. Może tylko aktorzy tego spektaklu (czytaj: żużlowcy) mieli nietęgie miny, gdy otrzymali mrożący w żyłach krew scenariusz, ale co tam! Oni mają tylko zatańczyć, tak jak im się zagra. A zagrano im kosmicznie i to na nosie. Tyle ironii.
Przy żużlu jesteśmy już ponad ćwierć wieku. W tym czasie naoglądaliśmy się różnych scen, nasłuchaliśmy wielu historii, byliśmy świadkami wzlotów i upadków. Ten kalejdoskop gnieźnieńskiego żużla wydawał się już tak przewidywalny, że mało co mogło dziwić. Awanse, spadki, obietnice, sponsorzy z teczkami pieniędzy, była nawet historia, która zaprowadziła działaczy Startu do słonecznej Italii w pogoni za milionami od szejków. O tym może kiedyś napiszemy, tymczasem mamy coś zupełnie osobliwego. Tym razem sufit został tak skutecznie przebity, że można doszukiwać się tutaj iście ułańskiej fantazji bez hamulców. Jak w czarnym sporcie.
Plan był zapewne prosty. Wyniki są słabe, terapie wstrząsowe nie działają, trzeba zatem wyciągnąć cięższe działa, a resztę zrobią kibice. Pewnie staną murem za klubem, bo przecież tylko część zespołu to miejscowi, reszta to przybysze, gwardia ściągnięta do określonego celu, za określone pieniądze, mało identyfikująca się z piastowskim orłem. Pewnie zgrillują ich postawę w internecie tak bardzo, że żużlowcy sami zrezygnują z uposażeń, wszystko dla dobra klubu. Była już przecież podobna wrzutka w Łodzi, jednak tam w żużel „bawi” się osoba, która w całości niemal go finansuje i może nieco więcej niż inni. To taki nasz scenariusz, być może zbyt infantylny, być może zbyt prosty w swej konstrukcji, efekt jest jednak całkowicie niezamierzony.
Nie da się zliczyć telefonów, które odebraliśmy od osób bliższych lub dalszych klubowi, które zastanawiają się do dziś: „Kto do cholery, mógł na coś takiego wpaść?”, „Staliśmy się klaunami”, „Piaskownicę zrobić na stadionie” – to tylko niektóre stwierdzenia, które osobiście usłyszeliśmy. Jeśli już była taka potrzeba, trzeba to było zrobić po cichu, a już na pewno nie przed tak ważnym meczem ze Stalą Rzeszów. Przecież nie tylko o aspekt sportowy tutaj chodzi, a także o efekt finansowy sobotniej potyczki. Akurat ona, miała być solidnym zastrzykiem dla sponiewieranej kasy klubu, więc czy takimi wrzutkami, można zmobilizować dodatkowy elektorat na trybuny? Odpowiedź brzmi – NIE! Decyzja jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się była tylko i wyłącznie jednoosobowa. To prezes Paweł Siwiński nie dał współpracownikom wyboru, postawił pod ścianą zarząd klubu i zaryzykował, serwując wszystko na jedną kartę. Dziś już wiemy, że został przez współgraczy (czytaj: kibiców) przy stole sprawdzony, a bardziej sprowadzony – na ziemię. Czy będzie trzecia odsłona tego aktu? Do meczu przecież zostały jeszcze aż dwa dni!
Hubert Maciejewski
0 komentarzy