Niedzielny mecz Car Gwarant Startu Gniezno w Krakowie został przerwany po dziesięciu biegach. Było to spowodowane złym stanem toru po obfitych opadach deszczu. Sędzia Jerzy Najwer starał się przywrócić go do stanu umożliwiającego dalszą jazdę, ale podejmowane próby nie przyniosły efektu.
Wśród zawodników przeważały opinie, że na tym owalu nie można było kontynuować bezpiecznej rywalizacji. – Kiedy wyszliśmy do kibiców, to było widać, że jest maź. Jeżeli zawody zostałyby wznowione, to byłoby naprawdę niebezpiecznie. Teraz liczyłoby się tylko wyjście spod taśmy i nic więcej. Ten, kto dostałby szprycę, to można powiedzieć, że chyba spadłby z motocykla – powiedział Marcin Nowak, zawodnik Car Gwarant Startu Gniezno.
Po opadach deszczu, nad krakowskim stadionem znów zaświeciło słońce. W związku z tym niektórzy kibice byli zbulwersowani, że nie będzie im dane oglądać kolejnych wyścigów. Co na temat próby wznowienia zawodów miał do powiedzenia Rafael Wojciechowski, menadżer czerwono-czarnych?
– Ja uważam, że zabrakłoby czasu. Żeby przygotować ten tor do odpowiedniego stanu, by zawody były prawdziwym ściganiem, a nie tylko odjechaniem, potrzeba było około dwóch godzin. Albo trzeba było zebrać tę maź i ściągnąć ją na trawnik, albo tak długo ją przesuszać, by tor wrócił do dobrego stanu. Mecz był rozstrzygnięty. Uważam, że bezsensowne byłoby ryzykowanie jazdą w takich warunkach. Groziłoby to niebezpiecznymi sytuacjami. Myślę, że obie drużyny miały jedno zdanie. Sędzia starał się doprowadzić tor do stanu używalności, ale niestety nie udało się. W krótkim czasie spadło za dużo deszczu, a i wcześniej tor był mocno nasiąknięty wodą, był namoczony. Pod spodem było dużo wody, która nie była w stanie wchłonąć, można było tylko ściągnąć tę maź – podsumował przedstawiciel sztabu szkoleniowego drużyny z pierwszej stolicy Polski.
0 komentarzy