Start wydał astronomiczne pieniądze na tzw. podpisy? Interia sugeruje, że gnieźnianie rozdysponowali fortunę tylko na trzech obcokrajowców.
Start ma za sobą trudne kontraktowe rozmowy, a za nimi podpisane umowy. Z kolei za nimi idą pieniądze, które za chwile trzeba będzie zapłacić, najpierw za tzw. podpis, a od wiosny za zdobycze punktowe. Ile na to wyda? Ponoć dużo, niewiele mniej niż uważana za faworyta rzeszowska Stal.
Dziś Interia pisze, że w Gnieźnie tylko na ściągnięcie Mastersa, Pickeringa i Sorensena trzeba było wydać aż 740 tysięcy złotych. Odpowiednio to 250, 210 i 180 tysięcy złotych. Byłyby to kwoty, które jeszcze dwa lata temu dawano za podpis dobrym, pierwszoligowym zawodnikom. Czy to prawda? – Nie – mówi nam Radosław Majewski, dyrektor klubu. – Są to kwoty totalnie wyssane z palca i nikt z nas by się nie podpisał pod nimi. Są one niższe. Nikomu nie zapłaciliśmy za podpis kwoty z „dwójką” z przodu – słyszymy.
Klub według krążących opinii nie został też zbudowany na kredyt. Nie zaciągnięto żadnych pożyczek na poczet „podpisów”, bo według działacza byłoby to skrajnie nieodpowiedzialne i skazujące zespół na ogromne problemy w niedalekiej przyszłości.
0 komentarzy