To był dobry rok dla gnieźnieńskiego speedwaya. Wróciła drużyna ligowa, znów powalczyli o królewskie insygnia, a na dodatek mieliśmy trochę ścigania w międzynarodowej obsadzie. Z czystym sumieniem można napisać, że ci, którzy nie wierzyli w reaktywację żużla w pierwszej stolicy Polski, mogą się teraz wstydzić. Zarówno działacze, jak i zawodnicy utarli nosa malkontentom.
W podsumowaniu celowo pominę kwestę treningów i sparingów, bo wiadomo, że nie są to rzeczy godne rozpamiętywania. Pierwszą tegoroczną imprezą przy W25, na której warto się skupić, było bez wątpienia ściganie w ramach „Hil-Gaz Back In Town II. Turniej o Koronę Bolesława Chrobrego – Pierwszego Króla Polski”. Ucieszyło to, że w Grodzie Lecha ponownie powalczono o królewskie trofea, choć dobrze pamiętamy, że ogromu emocji 1 kwietnia nie doświadczyliśmy. Warto przypomnieć, że nowym królem speedwaya został Oskar Fajfer. Niewykluczone, że wychowanek Startu będzie nam jeszcze panował przez kolejne dziewięć miesięcy – wstępnie ustalono, że X edycja królewskich zmagań odbędzie się we wrześniu.
Po turnieju z historycznymi akcentami, nadszedł czas na eliminacje Złotego Kasku. Te zawody miały odbyć się wcześniej, jednak wówczas na przeszkodzie stanęły warunki atmosferyczne. Można powiedzieć, że był to taki mały falstart. Kibice ze sporym niezadowoleniem opuszczali stadion, uznając, że turniej można było odjechać. W parku maszyn zdania były podzielone, jednak wydawało się, że większość nie chciała rywalizować w zastanych warunkach. Wobec tego impreza została przełożona na 4 kwietnia. Wówczas doszło do sporej niespodzianki, bo do kolejnej fazy zmagań o Złoty Kask nie zakwalifikował się Jarosław Hampel, przegrywając ze zdecydowanie niżej notowanymi przeciwnikami.
CZAS NA LIGĘ!
Wiadomo, że turnieje turniejami, ale tym, co sympatycy speedwaya lubią najbardziej, jest oczywiście liga! Nareszcie nadszedł ten czas, w którym po perturbacjach związanych z długami TŻ Start, na Wrzesińską 25 wróciło ligowe ściganie. 9 kwietnia na trybunach zasiadł ogrom kibiców. Było czuć, jak wielki głód żużla zapanował w ich organizmach. Klasa rywala dość średnia, bo do Gniezna na inaugurację przyjechał Kolejarz Opole. Z góry było zatem wiadome, że czerwono-czarni nie powinni mieć większego problemu z odnotowaniem triumfu. I tak też było. Gnieźnianie wygrali 53:37, ale raczej nikt nie popadał z tego tytułu w zbytni hurraoptymizm.
Potem nadszedł czas na wyjazd do Rawicza, gdzie czerwono-czarni znów pewnie triumfowali 58:32. Następnie podopieczni Rafaela Wojciechowskiego udali się do Krosna. Tam było już znacznie trudniej. KSM postawił twarde warunki, choć trzeba przypomnieć, że Start wypuścił wygraną z rąk. Już w przedostatniej odsłonie dnia drużyna z naszego miasta mogła zapewnić sobie zwycięstwo, ale wtenczas na trzeciej pozycji upadł Damian Stalkowski. W ostatnim biegu natomiast czerwono-czarni przegrali 1:5, co sprawiło, że musieli zadowolić się jedynie remisem. Kolejny weekend przyniósł następną niesłychanie trudną przeprawę, tym razem już bez żadnych punktów do tabeli. GTM Start przegrał w Lublinie po zaciętym meczu 44:46.
I w tym momencie ligowa karuzela rozpędziła się na dobre. Zaczęły nasilać się dywagacje kibiców, a także rosły obawy związane z kolejnymi meczami czerwono-czarnych. Twierdzono, że skoro „nie wygrali ze słabym KSM-em, to z awansu będą nici”. Start jednak wrzucił wyższy bieg i w efektownym stylu wygrał trzy domowe mecze z rzędu. Wygrał to chyba mało powiedziane. Wręcz zlał przeciwników – i to między innymi głównych rywali w walce o awans – zespoły z Lublina (57:33) i Ostrowa Wielkopolskiego (57:33). Po tych spotkaniach wiara w reprezentantów drużyny z Grodu Lecha znów zaczęła rosnąć. Każdy zdawał sobie jednak sprawę z tego, jak trudne zadanie czeka czerwono-czarnych w rewanżowym spotkaniu z Ostrovią.
Ostrowianie pokazali, że obawy były niebezpodstawne. Zespół Mariusza Staszewskiego pokonał „Startowców” 46:44. Ale cóż to był za mecz! Bezapelacyjnie jeden z najlepszych w tym sezonie, o ile nie najlepszy. Wyścigi nominowane przypomniały ostrowsko-gnieźnieńskie derby z 2012 roku. Tym razem jednak to Ostrovia świętowała triumf. Dramaturgia była nieziemska. W 14. odsłonie dnia goście wygrali 4:2, zapewniając sobie przed ostatnim wyścigiem dwupunktową przewagę. Niestety, ostateczna batalia nie przebiegła po myśli zawodników z Gniezna i musieli oni uznać wyższość przeciwnika (46:44). Ta porażka nie smakowała jednak jak przegrana. Waleczna postawa „Orłów” napawała optymizmem przed kolejnymi meczami.
Po arcyciekawych derbach Wielkopolski, przytrafiły nam się dwa niesamowicie nudne mecze przy W25 – Start Gniezno demolował kolejno ekipy z Rawicza i Krosna. Później czerwono-czarni udali się do stolicy Wielkopolski, gdzie po wyrównanych zmaganiach wygrali z PSŻ 48:42. Na zakończenie rundy zasadniczej zespół z Grodu Lecha pokonał w wyjazdowym pojedynku Kolejarza Opole 53:37. Tym samym gnieźnianie zapewnili sobie udział w play-offach z pozycji lidera tabeli 2. Ligi Żużlowej. To oznaczało, że w pierwszym dwumeczu fazy finałowej trafią na teoretycznie najsłabszego rywala.
SPEEDWAY BEST PAIRS PRZEDSMAKIEM PLAY-OFFÓW
Nim czerwono-czarni przystąpili do play-offów, gnieźnieńską publiczność czekały zmagania w ramach finału Speedway Best Pairs. Informację o tym, że pierwsza stolica Polski ugości żużlowców z międzynarodowej czołówki, kibice przyjęli z ogromnym entuzjazmem. Niestety, koniec końców stawka była przetrzebiona, co miało związek z wcześniejszym przekładaniem imprezy. Same zawody też nie były zbyt rewelacyjne. Trochę emocji doświadczyliśmy, ale z pewnością apetyty były większe. Nie ma jednak co narzekać. Na pewno cieszy, że do Gniezna zawitało wydarzenie takiego pokroju. Kto wie, może w przyszłości firma One Sport ponownie dogada się z władzami GTM Startu w sprawie organizacji jakiegoś turnieju przy W25?
KLUCZOWE ROZSTRZYGNIĘCIA
Nareszcie nadszedł czas, na który kibice czerwono-czarnych wyczekiwali z niecierpliwością. Play-offy drużyna z Gniezna rozpoczęła meczem w Poznaniu. Niespodzianki nie było. „Skorpiony” próbowały powalczyć, jednak ostatecznie przegrały na Golęcinie 40:49 i już nawet najbardziej optymistyczni sympatycy PSŻ-u nie wierzyli, że ich ulubieńcy zdołają awansować do finału ligi. Zresztą, dla poznaniaków sam udział w fazie finałowej był osiągnięciem. Przed rozpoczęciem sezonu wielu nie dawało im szans na awans do play-offów. Podobnie jak Startowi na wygranie ligi i uzyskanie bezpośredniej promocji na zaplecze PGE Ekstraligi. By to się jednak stało, czerwono-czarni musieli najpierw przedostać się do finału. Awans podopieczni Wojciechowskiego przypieczętowali na domowym owalu, pokonując rywala ze stolicy Wielkopolski aż 57:33.
10 września nastała pora na mecz prawdy, a więc wyjazdowy pojedynek ze Speed Car Motorem Lublin. Czerwono-czarni katastrofalnie weszli w to spotkanie – po trzech gonitwach przegrywali 3:15. Później gnieźnianom zaczęło iść trochę lepiej. W piątej odsłonie dnia impuls do odrabiania strat dała para Berntzon-Nowak, która zwyciężyła 5:1. Następnie 4:2 dołożyli Gała i Krcmar, jednak po chwili podwójnym triumfem odpowiedziały „Koziołki”. Goście z Grodu Lecha starali się w jak największym stopniu zminimalizować straty. Po fatalnym początku o triumfie przyjezdnych już nikt nie marzył. Ostatecznie skończyło się na wyniku 50:40 dla podopiecznych Dariusza Śledzia. W związku z tym gnieźnianie, by awansować, musieli zwyciężyć przed domową publicznością przynajmniej różnicą dziesięciu „oczek”.
NIEZIEMSKI DRESZCZOWIEC PRZY W25!
Dywagacje, spekulacje i wyliczenia należało odstawić na bok, kiedy rozpoczęła się ostateczna rywalizacja o awans do Nice 1. Ligi Żużlowej. Wszyscy doskonale wiedzieli, że ani gnieźnianie, ani lublinianie tanio skóry nie sprzedadzą, co zwiastowało kapitalne emocje. Rewanżowy finał rozpoczął się od mocnego uderzenia czerwono-czarnych, którzy w pierwszej gonitwie dnia pokonali rywali 5:1. Po pięciu wyścigach gospodarze prowadzili już 19:11, więc niektórym mogło się wydawać, że za chwilę przewaga zostanie powiększona i gnieźnianie pospacerują po awans. Nic bardziej mylnego!
W szóstym biegu, dość nieoczekiwanie, Paweł Miesiąc i Daniel Jeleniewski wywalczyli podwójne zwycięstwo, pokonując Mirosława Jabłońskiego i Norberta Krakowiaka (wykluczenie). Sporą niespodzianką było to, że kapitan Startu przyjechał do mety dopiero na trzecim miejscu. Na domowym owalu zdarzało mu się to sporadycznie. To jednak był dopiero przedsmak prawdziwych emocji. Kolejny mocny cios lublinianie wyprowadzili w biegu dziewiątym, kiedy to para Berntzon-Nowak przegrała 1:5 z Miesiącem i Jeleniewskim. Wtenczas serca gnieźnieńskich kibiców zaczęły bić mocniej, bo pierwsza liga „trochę” się oddaliła.
28:26 i zaledwie sześć wyścigów do końca finału. „Koziołki” w coraz większym gazie, bo zdążyły już się połapać, jakie ustawienia należało dobrać. Nie ma jednak co załamywać rąk, bo na starcie pojawia się gość, który od początku meczu błyszczy – Adrian Gała, a tuż obok niego swojego rumaka ustawia czeski wojownik Eduard Krcmar. Czerwono-czarne kciuki zaciśnięte tak mocno, że krew nie przepływa i… ruszyli! Jaka radość zapanowała na Stadionie Miejskim imienia pułkownika Franciszka Hynka, kiedy „Orły” podwójnie pokonały Lamberta i Peronia. Gnieźnianie znów dali sygnał, że to im należy się pierwsza liga. Najciekawsze szykowało się jednak dopiero za moment…
To, co wydarzyło się w wyścigu jedenastym było czymś nieprawdopodobnym. Sympatycy Startu znów złapali się za głowy, gdy po rozegraniu pierwszego łuku dwie pierwsze lokaty zajmowały „Koziołki”. Lublinianie nie cieszyli się jednak zbyt długo z podwójnego prowadzenia, bo już na drugim wirażu nieatakowany upadł Jeleniewski. Wyścig został przerwany, a „Jeleń” wykluczony. W powtórce z Berntzonem i M. Jabłońskim zmierzył się osamotniony Miesiąc. Zawodnik Motoru rewelacyjnie wyjechał ze startu i wydawało się, że wyciśnie z tego wyścigu maksimum, a więc wynik 3:3. Za wygraną nie chciał dać jednak Oliver Berntzon.
Szwed zaprezentował nieziemski atak na ostatnim łuku. Odważnie wszedł pod przeciwnika, po czym ten zanotował upadek. Do mety dojechali jedynie Berntzon i Krcmar. I to był jeden z najważniejszych momentów wrześniowego dreszczowca. Komplet widzów z niecierpliwością wyczekiwał na werdykt sędziego. Zastanawiano się, czy Skandynaw dotknął Miesiąca, czy może jednak lublinianin upadł bez kontaktu. Na decyzję pana Grodzkiego musieliśmy trochę poczekać. Trzeba przyznać, że na arbitrze ciążyła bardzo duża presja. Na pewno doskonale wiedział, jak ważne są losy tego biegu w kontekście kluczowych rozstrzygnięć. W końcu nadszedł czas, by poznać rezultat tej szalenie emocjonującej batalii… 5:0 – radośnie ogłosił spiker! W tym momencie usłyszeć można było ogromną wrzawę. Stadion odleciał, a potężny kamień spadł z gnieźnieńskich serc. Sympatycy Startu znów poczuli, że I liga jest blisko!
Po akcji Berntzona czerwono-czarni prowadzili już 38:27. Lublinianie jeszcze chcieli powalczyć, ale nic z tego nie wyszło. Żużlowcy HAWY Startu Gniezno zakończyli ten niesamowity dreszczowiec dwoma potężnymi uderzeniami, podwójnie wygrywając oba biegi nominowane. Po piętnastej odsłonie dnia weszli na podium, odebrali puchar, a następnie rozpoczęło się świętowanie. Wielką robotę w finale wykonał bez wątpienia Oliver Berntzon – raz jeszcze trzeba przyznać, że gdyby nie ten bezpardonowy atak, to mogłoby być różnie. Nie można jednak zapominać również o rewelacyjnej postawie Adriana Gały, a także solidnych jak zawsze Mirosławie Jabłońskim i Marcinie Nowaku. Słabszy dzień przytrafił się Eduardowi Krcmarowi, a ponadto nie zabłysnęli juniorzy, ale summa summarum każdy dołożył cegiełkę do końcowego triumfu, jakim był awans do wyższej klasy rozgrywkowej!
A PO SEZONIE… CZAS NA KOLEJNE EMOCJE!
Podsumowując rok, nie można zapomnieć również o tym, co wydarzyło się po zakończeniu sezonu żużlowego. A działo się całkiem sporo. Z ważniejszych rzeczy trzeba przypomnieć pozyskanie przez działaczy GTM Startu sponsora tytularnego drużyny na przyszły rok w postaci firmy Car Gwarant. To nie było dla kibiców jednak tak istotne, jak okres transferowy.
Często się mówi, że ruchy transferowe są prawie tak samo emocjonujące, jak żużlowe pojedynki. Faktycznie, coś w tym jest. W tym roku na giełdzie działo się naprawdę dużo. Start nie był jednak zbyt aktywnym uczestnikiem w licytacjach o zawodników. Włodarze szybko zaklepali siódemkę, która dała awans do Nice 1. Ligi Żużlowej. Wydaje się, że to był dobry ruch. Może i nie wszyscy chłopacy z tegorocznego składu będą brylować na zapleczu PGE Ekstraligi, ale z czystym sumieniem można stwierdzić, że każdego z nich stać na solidne punktowanie.
Jeżeli chodzi o transfery, to tutaj szału nie ma. Sebastian Skrzypczak mocno zachwala Kima Nilssona, który do tej pory nie miał zbyt wielu okazji do ścigania się w Polsce. Można odnieść wrażenie, że przy Wrzesińskiej 25 też bardzo wierzą w tego zawodnika. I dobrze. Może to go zbuduje i wyrośnie nam na lidera? Czas pokaże. Nikogo nie można zbyt wcześnie skreślać. Podobnie sprawa ma się w przypadku Juricy Pavlicia. Chorwat przyznaje, że jest bardzo zdeterminowany, by być mocnym ogniwem drużyny z Gniezna. Dobrze wiemy, jak świetnie może zaprocentować taka sportowa ambicja.
Czerwono-czarni pozyskali jeszcze Maksymiliana Bogdanowicza. Na ten moment można ocenić, że minimalnie odstaje poziomem od pozostałych dwóch młodzieżowców – Damiana Stalkowskiego i Norberta Krakowiaka, ale… nic straconego. Przygotowania są długie, sezon również, więc wszyscy juniorzy będą mieli sporo czasu, by poprawić swoje umiejętności, co pozwoli punktować lepiej niż w tym roku.
KOMENTARZ AUTORA.
Jeżeli chodzi o względy sportowe, to ten rok był dla Startu Gniezno bardzo udany. Drużyna już w pierwszym roku startów wywalczyła awans do wyższej klasy rozgrywkowej, co można uznać za spory sukces. Być może zawodnikom pomógł brak presji ze strony działaczy. Od początku było bowiem mówione, że czerwono-czarni chcą wywalczyć promocję, ale nie za wszelką cenę. Poza tym w Gnieźnie zorganizowano kilka imprez z ciekawą obsadą. Nie były to może jakieś spektakularne widowiska, jednak i tak odbyte wydarzenia można zaliczyć na plus.
Drugą rzeczą, nad którą trzeba się pochylić w ocenie końcowej, jest oczywiście okres transferowy. Nie ma co ukrywać, że Start nie pozyskał armat. Działacze postawili na ekonomiczne rozwiązania i podpisywanie umów, które nie zakłócą płynności finansowej. I wydaje się, że to jest dobre posunięcie. Kibice trochę narzekali, że skład drugoligowy, ale moim zdaniem nie ma co rozpaczać. GTM Start już zrobił sporo, więc teraz wystarczy, że w przyszłym roku zawodnicy skupią się na triumfach przy W25. Uważam, że na wyjazdach też nie będą chłopcami do bicia. Jest kilka drużyn, takich jak Wanda Kraków, Lokomotiv Daugavpils czy Polonia Piła, z którymi czerwono-czarni mogą powalczyć nawet na wyjazdach.
Reasumując, w tym roku było bardzo dobrze. Nie ma jednak sensu mieć zbyt wielkich wymagań przed kolejnym sezonem. Niech najpierw drużyna i działacze odpowiednio oswoją się w pierwszoligowych realiach, a dopiero później przyjdzie czas na walkę o wyższe cele. Tak będzie rozsądniej, bo chyba nikt nie chce powtórki z rozrywki w postaci kolejnego upadku gnieźnieńskiego speedwaya?
FOT. TOMASZ KORDYS – Tomasz Kordys Photography
0 komentarzy